Przebrany za świnię stawiłem się w kinie. Kogo obraża “Zielona Granica”?
Przebrany za świnię stawiłem się w kinie. Po specjalnym pokazie w Kinotece miało odbyć się spotkanie z Agnieszką Holland. Przed Pałacem Kultury z jednej strony manifestowali i tańczyli obrońcy filmu, a z drugiej stali jego przeciwnicy – z transparentem “tylko świnie siedzą w kinie”. Nie przyłączyłem się ani do jednych, ani do drugich. Postanowiłem najpierw zobaczyć film i dopiero potem go ocenić. Samodzielnie.
“Zielona granica” Agnieszki Holland jest kinowym przebojem 2023 roku. Do tej pory zobaczyło go ponad 600 tysięcy osób. Obraz, który opowiada o sytuacji uchodźców na polsko-białoruskiej granicy, już przed premierą wzbudzał ogromne kontrowersje, czemu w dużej mierze zawdzięcza swój sukces. Czy bez krytyki prawicy produkcja także święciłaby takie triumfy?
Wpolskimmiescie.pl – obserwuj na Facebooku i dyskutuj z innymi czytelnikami
“Zielona Granica”. Czy tylko świnie siedzą w kinie?
Uciekająca przed wojną domową syryjska rodzina i towarzysząca jej nauczycielka z Afganistanu, nie wiedząc, że są narzędziem politycznego oszustwa białoruskich władz, próbują przedostać się do Unii Europejskiej. W Polsce los zetknie ich z Julią oraz młodym pogranicznikiem Janem. Julia jest psycholożką, która przeprowadza się na Podlasie i staje się mimowolnym świadkiem i uczestnikiem dramatycznych wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Jan, dotychczas dumny z munduru, jest zmuszony postawić sobie na nowo pytanie: czym jest człowieczeństwo?
Już sam fakt, że Agnieszka Holland chce pokazać w swoim filmie pracę Straży Granicznej, był dla wielu prawicowych radykałów wystarczającym powodem, aby spalić ją na stosie. Sam patrzyłem na ten projekt z niechęcią, bo wszyscy wiemy jakie poglądy i polityczne sympatie ma nasza słynna reżyserka.
Czarę goryczy przelał zwiastun filmu, w którym jeden z pograniczników rozbija termos i podaje go niczego niepodejrzewającemu uchodźcy, który rani sobie gardło i wnętrzności kawałkami szkła. A gdy zobaczyłem przerzucaną przez ogrodzenie ciężarną kobietę, przestałem dziwić się temu, że ci, którzy uczciwie pilnują naszych granic, mogą poczuć się tak, jakby ktoś na nich nasrał, jak to mawia Krystyna Janda.
Nie mam jednak w zwyczaju oceniania książek po okładkach, a filmów po zwiastunach. Poza tym, na co wielokrotnie zwracałem uwagę w mediach społecznościowych, “Zielona Granica” to fikcja, dramat, fantazja twórców, a nie film dokumentalny. Dzieło świadczy o twórcy, a nie o widzu/krytyku. Jeżeli zakłamuje rzeczywistość i np. przypisuje winy niewinnym, wstydzić powinien się twórca, a nie widz. Tak więc, jeżeli nawet Agnieszka Holland wykorzystałaby potężne narzędzie, jakim jest sztuka, do uprawiania populizmu i propagandy, to skompromitowałoby to tylko ją, a nie cały naród.
Sztuki nie odbiera się dosłownie, filmu nie ocenia się wybiórczo po jakiejś scenie. Zamiast oceniać, warto zastanowić się, co twórca chciał przekazać nam, odbiorcom? Na co chciał zwrócić naszą uwagę? Dyskusję na jaki temat chciał wywołać? W jakim świetle to go przedstawia?
Bo dzieło najwięcej mówi przede wszystkim o jego twórcy, nie o jego odbiorcach. Dlatego jako dziennikarz, krytyk i obywatel, sam postanowiłem wyrobić sobie zdanie i wybrałem się do kina. W masce świni, bo Prezydent RP, którego sam wybrałem, ostrzegał, że “tylko świnie siedzą w kinie”. A te bogatsze, pewnie u Jandy w teatrze. No matko kochana… .
Wpolskimmiescie.pl – obserwuj na Instagramie i nie przegap nowych treści
Kontrowersje wokół filmu Agnieszki Holland. Kto kogo tak naprawdę zaatakował?
Świni w kinie nie widzę. Przed salą, w której ma odbyć się seans, stoi uśmiechnięty pan ze świńskim noskiem. Aby jednak chociaż trochę poczuć się jak świnka, zdradzam Ewę Dąbrowską i jej dietę: kupuję największe pudło solonego popcornu, które mam zamiar zapić kilogramem rozpuszczonego w wodzie cukru, co nazywają colą. Wchodzę na salę. Ludzi sporo, chociaż kilka pierwszych rzędów jest pustych i tak już pozostaje do końca seansu. Teraz tylko pół godziny reklam, o zgrozo. Gdyby to jeszcze były zwiastuny nowych filmów, ale było ich kilka, a reszta to reklamy proszku do prania i słodyczy.
Po wielu moich westchnięciach na ekranie pojawia się produkcja, za której oglądanie zapłaciłem. Ludzie milkną, światła gasną, a na ekranie widzimy zielony krajobraz. Film otwiera symboliczna scena, w której unosimy się nad tytułową zieloną granicą, która po chwili przyjmuje kolor czarno-szarego bagna. Tak zostaje już do końca, bo obraz jest czarno-biały.
Nie będę spoilerował samej fabuły filmu. Skupmy się na tym, kogo “Zielona Granica” tak naprawdę “atakuje”. Jeżeli chodzi o “plucie na polski mundur”, to faktycznie mamy tu kilka mocnych, przekoloryzowanych, brutalnych scen, które wymusiła dramaturgia produkcji i polityczne aspiracje reżyserki, a z rzeczywistością wspólnego mają niewiele. O dziwo, obiektem największej krytyki jest Europa i Unia Europejska, która tonie w absurdach biurokracji i politycznej poprawności. Europy, która dużo i pięknie mówi, a mało robi.
Co ciekawe – oprócz Europy, białoruskiej dyktatury, służb i polskiego rządu – zaatakowany został ktoś jeszcze. Mam tu na myśli wyborców Platformy Obywatelskiej. Postać, która najbardziej przykuła moją uwagę, to bohaterka grana przez Agatę Kuleszę. Gdy Julia (Maja Ostaszewska) prosi ją o pożyczenie samochodu, którym mogłaby przewieźć uchodźców, ta umywa ręce i odmawia. Kobieta mówi, że “głosowała na PO” i “chodziła ze świeczkami pod sądy”, ale gdy musi wyjść ze swojej strefy komforty, odwraca się plecami.
Agnieszka Holland. Sumienie narodu czy podpalaczka?
Agnieszka Holland nie bez powodu zaplanowała premierę filmu “Zielona Granica” na czas kampanii wyborczej. Niestety nie wykorzystała potencjału tego specyficznego czasu. Jednym ruchem mogła ograć tych, którzy krytykowali film, chociaż go nie widzieli. Wystarczyło zorganizować specjalną premierę, na którą zaprosiłaby prezydenta, premiera, ministrów kultury i obrony, Straż Graniczną – a nie tylko towarzystwo ze swoje bańki. Przypomnę, że na uroczystą premierę obrazu “W ciemności” zaproszeni zostali m.in. ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, minister kultury Bogdan Zdrojewski czy metropolita warszawski kardynał Kazimierz Nycz.
Film “Zielona Granica” mógł być przyczynkiem do narodowej dyskusji, ponad podziałami, o kryzysie migracyjnym, bezpieczeństwie, miłosierdziu, roli kultury we współczesnym świecie, o tym jak w dobie fake newsów rozróżnić prawdę od kłamstwa. Po pokazie mógł odbyć się długi panel dyskusyjny z udziałem polityków zarówno z jednej, jak i drugiej strony, aktywistów, funkcjonariuszy SG, dziennikarzy. Holland mogła wykonać duży i ważny krok do depolaryzacji naszego społeczeństwa, tymczasem znów dolała oliwy do ognia.
Artystycznie i warsztatowo film “Zielona Granica” jest dobrą produkcją, choć niektóre sceny są nudne lub zbyt zaangażowane politycznie. Jednak bez tych wszystkich kontrowersji i ataków ze strony rządowej, obraz raczej nie osiągnąłby aż tak dobrych wyników. Szkoda, że Agnieszka Holland nie wykorzystała tego zamieszania do zrobienia czegoś dobrego. To ta rzecz, do której naprawdę mogę się przyczepić. Od artystów takiego formatu wymaga się więcej.
Jednak pamiętajmy, że z winy Łukaszenki na polsko-białoruskiej granicy dochodzi do wielu dramatów. Gdy widzimy ludzką krzywdzę, trudno utrzymać emocje na wodzy i być w pełni obiektywnym. My, chrześcijanie, powinniśmy rozumieć to najlepiej. A czy wynika to z wrażliwości czy cynizmu? Nie mnie to już oceniać.
Kamil Starczyk